11.03.2018 14:33 1 Kwt
Wielu widzom kojarzy się przede wszystkim z satyrykiem. Jednak takie postrzeganie Krzysztofa Materny byłoby sporym uproszeniem. Jest on również reżyserem, scenarzystą czy twórcą tekstów. W czasie spotkania w Redzie potwierdził także swój wizerunek ciepłego, serdecznego człowieka, któremu daleko do wyniosłych gwiazd medialnych. I który ceni sobie kameralny kontakt z drugim człowiekiem, choć jak podkreśla, nie najlepiej się czuje jako osoba publiczna.
Spotkanie Krzysztofem Materną, które zorganizowała Miejska Biblioteka Publiczna w Redzie, było częścią cyklu „Rozmowa o książce”. Artysta opowiadał o swojej książce „Przygody z życia wzięte”, w której odsłania kulisy polskiego show-biznesu, zresztą najczęściej z właściwym sobie dystansem. W trakcie spotkania, które poprowadził Krystian Nehrebecki, nie zabrakło refleksji, wspomnień, wspólnych zdjęć i autografów.
Krzysztof Materna nie był, nie jest i raczej nie będzie topowym aktorem małego i dużego ekranu, choć występy filmowe i telewizyjne przyniosły mu oczywiście dużą rozpoznawalność. Jednak jak podkreśla artysta, nie to było dla niego najważniejsze.
– Nie skończyłem szkoły teatralnej i nigdy nie uważałem się za aktora, mimo że czasem gram, zwłaszcza w swoich przedstawieniach. Zawsze jednak dążyłem do tego, żeby zdobyć dyplom reżysera. Od momentu, kiedy reżyseruję, mam największą satysfakcję, zwłaszcza że w większości to, co robię jako reżyser, to rzeczy autorskie. Nie wpycham się między awangardzistów teatralnych, nie będę rywalizował na nowego „Hamleta”. Natomiast będę robił takie rzeczy, które moim zdaniem powinny być żartobliwe, a jednocześnie w dobrym guście. A jeśli by się udało, żeby były refleksyjne i wnosiły coś do mózgu, byłbym szczęśliwy – dodaje artysta.
Stworzenie autobiografii jest wyzwaniem nawet dla wytrawnego pisarza. Zawsze kreacja literacka przenika się tutaj z rzeczywistością, z twardymi faktami. Jak poradził sobie z tym zadaniem Krzysztof Materna?
– W swojej książce unikałem pisania o rzeczach, które były specjalnie trudne, bo takich chwil też sporo przeżyłem, tak jak każdy człowiek. Natomiast główna myśl, którą chciałem przenieść na papier, to podziękowanie dla różnych wielkich ludzi w moim życiu, dzięki którym się rozwijałem i uczyłem, takich jak: Jerzy Gruza, Krysia Janda, Magda Umer, Janusz Kondratiuk i jeszcze kilku innych… Na końcu książki podziękowałem Wojtkowi [Mannowi – red.] i zawsze będę mu dziękował. Nasze 10 lat współpracy było fantastyczną przygodą. Jestem osobą, która się uczy od każdego, z którym pracuje – podkreśla reżyser.
Duet Mann–Materna bywa kojarzony jako zgodny i nierozłączny. Duża w tym zasługa programów pt. „Za chwilę dalszy ciąg programu”, audycji szalenie popularnej pod koniec lat 80. XX wieku, czy też późniejszego „MdM”. Jednak, jak podkreśla Krzysztof Materna, jedyny wspólnym mianownikiem z Wojciechem Mannem było… poczucie humoru.
– Ale takim mianownikiem, który spowodował, że rozpoczęliśmy współpracę. Jesteśmy kompletnie innymi osobami. Ja się interesuję piłką nożną i golfem, a Wojtek – już nie. Wojtek się interesuje Jimmym Hendrixem i świetnymi rockowymi kapelami, które mnie nie ciekawią w sposób zawodowy. Ja się interesuję polską piosenką i jestem wychowany na Ewie Demarczyk, a Wojtek – na Radiu Luksemburg. Zupełnie inaczej chrapię niż Wojtek [śmiech – red.]. Spędzając tyle czasu ze sobą, musieliśmy się zgodzić na pewne ustępstwa. Na przykład, gdy spaliśmy w jednym pokoju, musiałem zasypiać pierwszy, bo jak Wojtek zasnął, to na już nie mogłem zasnąć… – wspomina Krzysztof Materna.
Artysta przyznał się również, że spotkania autorskie są dla niego nowością. Każde z nich jest inne i niepowtarzalne.
– Te spotkania różnią się z kilku powodów. Przyznam się, że w swoim życiu nigdy wcześniej nie miałem takich spotkań. To była pierwsza propozycja, na którą przystałem, zresztą z pewnego typu ciekawością. Źle się czuję jako postać publiczna. Nigdy nie było moim marzeniem publiczne opowiadanie o swoim życiu czy pracy. Raczej wolę coś robić. Jest to jednak bardzo ciekawe doświadczenie – dowiedzieć się, co myślą ludzie. Poza tym nie wiedziałem, że te spotkania będą tak wyczerpujące intelektualnie, w sensie zaskakiwania mnie przez osobę prowadzącą. Ciągle jestem na nowo tłamszony przez osobę, która przygotowuje spotkanie [śmiech – red.] – podsumowuje.