Ludzie tak naprawdę nie chcą wiedzieć jak wykonuję sztuczki. Zabawa jest tylko wtedy, kiedy monety znikają i nikt nie wie jak to robię – mówi Rafał Reszke, iluzjonista z Luzina, który zechciał porozmawiać z nami o tym jak bardzo lubimy być oszukiwani i dlaczego Polacy nie do końca jeszcze są przekonani do iluzji.
Redakcja: Pewnego dnia obudziłeś się i powiedziałeś sobie, że też chcesz wyciągać króliki z kapelusza...
Rafał Reszke: Niezupełnie. Moja przygoda z iluzją zaczęła się kiedy miałem 17 lat, czyli osiem lat temu. Przez przypadek, u kolegi trafiłem na anglojęzyczną książkę o sztuczkach karcianych. Nie karty jednak mnie zafascynowały, tylko to, że książka opisywała także sposoby jak oszukać, w sensie pozytywnym oczywiście, ludzki umysł. Następnie dzięki Internetowi i antykwariatom, po kilku latach, powoli docierałem do różnych źródeł. W ten sposób sukcesywnie, chociaż trochę mozolnie, poszerzałem swoją wiedzę. Teraz zaopatruję się w pewnej, profesjonalnej księgarni w Las Vegas.
Red: Aż wreszcie przyszedł czas na przeniesienie teorii w praktykę.
RR: Spora część moich treningów przebiegała i nadal przebiega najpierw przed lustrem. Muszę do perfekcji opanować każdy gest, wypróbować go kilkadziesiąt razy. Nie ma mowy o żadnej improwizacji na scenie. Oczywiście najpierw były to sztuczki karciane. Przez dłuższy czas katowałem nimi całą rodzinę. Polegają one właściwie tylko na odpowiednim wykonywaniu instrukcji. Każdy jest w stanie się tego nauczyć. Były to prymitywne sztuczki, ale od tego należało zacząć, od podstaw iluzji dostępnych każdemu. Niestety okazało się wtedy, że nie zawsze to, co mnie się podoba, zostaje z takim samym entuzjazmem przyjęte przez innych. Ale dzięki szczerości moich braci, stawałem się coraz lepszy.
Red: Krytyka pomogła?
RR: Z natury jestem dosyć nieśmiały, zatem występ, nawet w kameralnym, rodzinnym gronie wiązał się z ogromnym stresem i to było dodatkowe utrudnienie. Jednak kilka lat wcześniej, w momencie kiedy zetknąłem się z tą książką, powiedziałem sobie, że kiedyś to przeskoczę, kiedyś wystąpię na scenie. Przełamanie tego przerażenia, gdy tyle par oczu wpatruje się we mnie, było dla mnie dużym wyzwaniem. Ale każdy, kto chce coś w danej dziedzinie osiągnąć, musi się poświęcić.
Red: Od kilku lat zajmujesz się iluzją profesjonalnie. Trema nadal się pojawia?
RR: Mam za sobą kilkadziesiąt występów. To doświadczenie pozwoliło mi wypracować pewne schematy zachowań. Muszę znać doskonale program i być przygotowany właściwie na każdą reakcję. To mi daje dużą swobodę na scenie. Teraz wiem dobrze co mam robić, tu nie ma miejsca na tzw. wpadkę. Stres zawsze jest, ale teraz po prostu umiem sobie z nim radzić.
Red: Wykonujesz teraz bardziej skomplikowane sztuczki. Czego jeszcze musiałeś się nauczyć, żeby móc je wykonywać?
RR: W pewnym momencie zorientowałem się, że bez wiedzy z zakresu psychologii nie zrobię kolejnego kroku. Na początku nie brałem tego na serio. Wszelkie szkoły iluzji mówiły o potrzebie wniknięcia w ludzki umysł, od dogłębnego poznania go i wykorzystywania jego niedoskonałości. Myślałem, że poradzę sobie bez tego. Kolejne próby wykonania jakiejś sztuczki kończyły się jednak niepowodzeniem, więc z czasem musiałem zacząć na poważnie „zająć się” ludzkim umysłem...
Red: Jak to więc jest, że niemożliwe staje się możliwe?
RR: Podczas występów łączę magię, sugestię, psychologię, podstęp i umiejętność odwrócenia uwagi, czyli tak naprawdę wykorzystuję luki w ludzkiej spostrzegawczości. Przełamuję pewne schematy myślenia. Ludzie nie rejestrują cały czas wszystkiego, tylko zakładają z góry niektóre rzeczy, uznają je za oczywiste. Nie jesteśmy w stanie przerobić takiej ilości informacji, jaka dociera do nas w danej chwili. Moja rola polega na odwróceniu uwagi widowni do tego stopnia, żeby uwierzyła, że robię coś zupełnie innego. Naczelna zasada to taka, że duży ruch przykrywa mały.
Red: Polacy lubią iluzję?
RR: Problem z iluzją, przynajmniej w Polsce, jest z tym, że ludzie nie do końca ją doceniają. Tkwi w nich takie przekonanie, że takie „sztuczki” może wykonać każdy i nie ma w tym nic ciekawego, nadzwyczajnego. Moje występy są tak skonstruowane, żeby najpierw zainteresować publiczność, a potem wciągnąć ich do współpracy. Poza tym opieram je też na humorze, który szybko przełamuje bariery i pozwala osiągnąć cel, czyli dobrą zabawę dla wszystkich. On mnie dodatkowo chroni. Jeśli coś mi nie wyjdzie, po prostu obrócę to w żart. Ostatecznie wrażenie jest tak duże, że widzowie w pewnym momencie przestają być podejrzliwi i zaczynają dobrze się bawić.
Red: Pytają się Ciebie jak to robisz?
RR: Oczywiście. Ludzie po występie często zapraszają mnie do stołu i pytają jak wykonuję konkretną sztuczkę. Kiedyś ulegałem presji i im to mówiłem. Każdy przyznawał później, że chciałby jednak nie wiedzieć. Bez niewiedzy nie ma zabawy. Po poznaniu sekretu cała otoczka znika, czar pryska. Dzięki temu moje pokazy można oglądać nawet kilka razy i one nadal zadziwiają, bo nadal nikt nie wie jak to robię i nadal ma nadzieję, że w końcu na to wpadnie. Czasami ktoś próbuje mnie „rozszyfrować” stając bardzo blisko sceny, albo tuż za mną. Moje sztuczki są tak skonstruowane, że niczego nie zobaczą. Mogliby stać metr ode mnie, a nie odkryją sekretu danej sztuczki.
Red: Kto teraz inspiruje Cię do pracy, na kim się niejako wzorujesz?
RR: W środowisku iluzjonistów jest taka niepisana zasada mówiąca o tym, żeby nikogo nie kopiować. Generalnie wszyscy wykonują te same sztuczki, ale to od konkretnego iluzjonisty zależy jaką zrobią wokół tego otoczkę, jak ją zaaranżują. Każdy iluzjonista ma na scenie jakąś osobowość, z czymś się utożsamia. Ja jestem właściwie na początku tej drogi i dopiero wypracowuję sobie „siebie”. Myślę jednak, że wszystko i tak obracać się będzie wokół szeroko rozumianego żartu.
Red: Czy w iluzji można jeszcze wymyślić coś nowego?
RR: To taka sama dziedzina jak każda inna. Cały czas się rozwija, ewoluuje, coraz więcej ludzi się nią zajmuje. Odbywają się nawet na jej temat sympozja i targi. Kiedyś było tak, że jeśli pojawiało się kilka efektów na rok, to było dużo. Teraz pojawia się ich kilkadziesiąt. Wiąże się to m.in. z tym, że zajmuje się nią coraz więcej osób. A ostatecznie okazuje się, że najlepsze sztuczki to te najstarsze, już wypróbowane, jak ta z trzema kubkami i piłeczką. Tajemnica w niezmiennym zachwycie iluzją polega na tym, że większość ludzi widzi ją w TV. Kiedy oglądają tę samą sztuczkę na żywo, efekt się potęguje właśnie poprzez bliskość. Znikały już wagony, mosty, zniknęła nawet Statua Wolności. Ja chcę dawać ludziom show polegający właśnie na bliskości, na tym, że stoją blisko mnie, niemalże na wyciągnięcie ręki i nie mogą zrozumieć, że pomimo tego, nie „złapali” mnie na czymś, nie odkryli tajemnicy sztuczki.
Red: Jest coś, co chciałbyś jeszcze w tej materii osiągnąć?
RR: Chciałbym zrobić bardzo show z prawdziwego zdarzenia, dodać do tego żonglerkę z wykorzystaniem ognia. Powoli się do tego przygotowuję. Poza tym chciałbym kiedyś umieć uwolnić się z kaftanu bezpieczeństwa, zwisając głową w dół z dużej wysokości.