18.06.2025 13:57 0 Materiał Partnera Materiał partnera

Gdynia w deszczu chwały. Jak Arka zdobyła swój pierwszy Puchar Polski

Pixabay

To nie był zwykły finał. To nie był zwykły mecz. To był dzień, w którym odwaga i determinacja pokonały doświadczenie i... deszcz. 9 maja 1979 roku, na przesiąkniętej wodą murawie Stadionu Miejskiego w Lublinie, wydarzyło się coś, co jeszcze rano wydawało się tylko pięknym snem kibica znad Bałtyku.

Zanim spadł pierwszy deszcz

Arka Gdynia nigdy wcześniej nie grała w finale Pucharu Polski. Wisła Kraków - przeciwnie. Biała Gwiazda po raz szósty w historii zameldowała się w decydującym starciu, choć tylko dwa razy sięgała po trofeum. Co więcej, kilka miesięcy wcześniej krakowianie otarli się o półfinał Pucharu Europy, a w ich składzie roiło się od reprezentantów Polski - wystarczy wymienić Kazimierza Kmiecika, Adama Nawałkę czy Leszka Lipkę. Byli to piłkarze zahartowani w bojach.

Arka? Nowicjusz. Nikt nie oczekiwał cudów. Gdyby wówczas obstawianie meczów przez internet było możliwe, media w sieci rozpisywałby się, że to Biała Gwiazda jest faworytem bukmacherów. Tymczasem gdynianie grali lepiej od Wisły w lidze, byli świeżsi i bardziej zdeterminowani. I mieli nowego trenera - zaledwie 28-letniego Czesława Boguszewicza, którego piłkarską karierę brutalnie przerwała kontuzja oka. Gdy dowodził Żółto-Niebieską armią w Lublinie, wciąż mógłby spokojnie występować na boisku jako zawodnik. Ale zamiast tego z ławki poprowadził swoją drużynę do największego sukcesu w jej historii.

Finał dla twardzieli

Było to jedno z najbardziej nietypowych miejsc rozegrania finału Pucharu Polski. Lublin. Zadecydowały względy symboliczne: 35-lecie PRL. Organizatorzy postarali się o oprawę, ale nie mogli przegonić deszczu, który od rana lał się z nieba, zamieniając murawę w grzęzawisko.

Z Krakowa i Gdyni zjechały do Lublina tłumy kibiców. Na trybunach zjawiło się ponad 15 tysięcy widzów uzbrojonych w parasole i peleryny. Jednak mało kto przypuszczał, że będzie świadkiem takiego widowiska. Mecz miał dramaturgię, której nie powstydziłby się najlepszy thriller.

Dla Wisły było to być albo nie być - ostatnia szansa na europejskie puchary. Arka mogła po prostu cieszyć się chwilą. Ale ekipa z Gdyni nie przyjechała tylko po medale za drugie miejsce.

Poprzeczka, Kmiecik i przewaga Wisły

Już w 16. minucie zespół z Krakowa objął prowadzenie. Po dośrodkowaniu Adama Nawałki z lewej strony, piłkę głową uderzył Michał Wróbel. Bramkarz Arki był bezradny, ale uratowała go poprzeczka. Niestety dla gdynian - tylko na chwilę. Kazimierz Kmiecik był tam, gdzie powinien być rasowy napastnik. Dobitka, gol, 1:0.

Wisła przejęła inicjatywę. Grała dojrzale, spokojnie, konsekwentnie. Jakby wiedziała, że ten mecz nie może się wymknąć spod kontroli. Mieli więcej z gry, więcej okazji, więcej argumentów.

A jednak... nie wszystko w piłce da się zaplanować.

Cisza przed burzą

W przerwie trener Boguszewicz zebrał swoją drużynę. I powiedział coś, co dziś brzmi jak piłkarski manifest odwagi. “Podczas przerwy udało mi się przekonać chłopców, że frycowe za brak doświadczenia już zapłacili. Czas teraz postawić wszystko na jedną kartę i odrabiać straty”, opowiadał w pomeczowym wywiadzie.

Arka wyszła na drugą połowę jak nowonarodzona. Wiślacy jeszcze nie zdążyli ochłonąć po zmianie stron, a już musieli bronić się przed trzema rzutami rożnymi z rzędu. Żółto-Niebiescy nabrali odwagi. Poczuć można było, że zaczyna się dziać coś wielkiego.

Magia Kupcewicza

50 minuta. Rzut wolny tuż przed polem karnym Wisły. Piłkę ustawia Janusz Kupcewicz - zawodnik, który tego dnia rozgrywał koncert w środku pola. Idealna precyzja, bramkarz bezradny. Piłka ląduje pod poprzeczką. 1:1.

To był moment, w którym Lublin zadrżał. To był moment, w którym historia Arki Gdynia zaczęła się pisać złotymi literami. Kupcewicz - w przyszłości medalista mundialu - odwrócił losy meczu jednym kopnięciem. Zawodnik, którego później uznano za bohatera, dowodził, dryblował, podawał, strzelał. Był sercem tej drużyny.

Karny, Krystyniak i sensacja staje się faktem

Minęło zaledwie dziewięć minut. Wiesław Kwiatkowski pędził jak szalony w stronę bramki. Krzysztof Budka wszedł wślizgiem - za późno, zbyt agresywnie, zbyt desperacko. Rzut karny dla Arki!

Do piłki podszedł rezerwowy Tadeusz Krystyniak. Nerwy jak ze stali. Strzał. Gol. 2:1.

Wisła była w szoku. Kibice w osłupieniu. Arka - na prowadzeniu. Trener Orest Lenczyk próbował reagować, posyłał swoich ludzi do ataku, ale coś w jego drużynie zgasło. Jakby deszcz zmył z niej całą pewność siebie.

Desperacja i gloria

Ostatni kwadrans to były długie minuty oblężenia bramki Arki. Wisła atakowała jakby chciała wyszarpać ten mecz siłą. Kolejne dośrodkowania, kolejne strzały, kolejne wybicia. Gdynianie padali na murawę, walczyli o każdą piłkę. Jakby grali nie o puchar, a o życie.

Gdy w końcu rozbrzmiał ostatni gwizdek, nikt nie mógł uwierzyć w rezultat. Piłkarze Arki rzucili się sobie w ramiona. Kibice z Gdyni płakali.

Echa triumfu

9 maja 1979 roku Arka Gdynia została pierwszym klubem z Wybrzeża, który sięgnął po Puchar Polski. Triumf ten otworzył jej drzwi do Pucharu Zdobywców Pucharów. Choć europejska przygoda skończyła się szybko, po rywalizacji z Beroe Stara Zagora, to nikt nie mógł odebrać Żółto-Niebieskim tego, co stało się w Lublinie.

Dla Wisły to była bolesna lekcja - że faworytem się bywa, ale zwycięzcą trzeba zostać. Dla Arki - to był dzień narodzin legendy.

Arka Gdynia czekała na kolejne trofeum aż do 2017 roku, ale jedno pozostało niezmienne: historia piłki nożnej pokazuje, że czasem wszystko, czego potrzeba, to odwaga, żeby nie bać się marzyć.

Ziemowit Ochapski, najlepsibukmacherzy.pl


Czytaj również: