31.03.2024 09:05 1 mat.pras./UCK
Bliscy osób, które umarły, mówią czasem, że zgoda na pobranie narządów przynosi rodzaj ukojenia. Medycyna transplantacyjna daje szanse na przeżycie, kiedy inne możliwości leczenia zawiodły. O trudnej pracy, która ociera się jednocześnie o życie i śmierć, także tych najmłodszych pacjentów, opowiada Anna Milecka, kierownik Regionalnego Centrum Koordynacji Transplantacji UCK.
W Uniwersyteckim Centrum Klinicznym przeszczepia się właściwie większość narządów, które są wykorzystywane w transplantacjach.
Tak, przeszczepiamy nerki, wątroby, płuca, serca, rogówki i komórki krwiotwórcze, potocznie zwane szpikiem. W 2023 roku w Uniwersyteckim Centrum Klinicznym w Gdańsku przeszczepiliśmy w sumie 457 narządów, tkanek i komórek. To rekordowa liczba transplantacji wykonanych w jednym ośrodku, biorąc pod uwagę wszystkie ośrodki przeszczepiające w Polsce. W zeszłym roku przeszczepiliśmy też najwięcej w historii UCK nerek - 136 oraz wątrób - 66. Nasz szpital od kilku lat zajmuje również pierwsze miejsce, jeżeli chodzi o zgłaszalność zmarłych dawców i liczbę pobieranych narządów i tkanek w Polsce.
Każdy z tych organów jest inny, różnią się więc pewnie także procesem przeszczepienia.
Zdecydowanie. Najdłuższy czas tzw. niedokrwienia zimnego mają nerki, czyli od momentu pobrania od dawcy do momentu wszczepienia biorcom, nerki mogą być przechowywane nawet do 48 godzin, a wszystko dzięki specjalnym urządzeniom do tzw. perfuzji, jednak staramy się nie przekraczać 24 godzin.
W przypadku wątroby i płuc mamy 12 godzin na wszczepienie narządu biorcy. Często się zdarza, że podczas operacji pobrania wątroby czy płuc w szpitalu dawcy, po wstępnej akceptacji makroskopowej narządu przez zespół chirurgiczny, potencjalny biorca jedzie na salę operacyjną w ośrodku transplantacyjnym, żeby rozpocząć przygotowanie do zabiegu. Wszystko po to, by czas niedokrwienia zimnego skrócić jak najbardziej. W przypadku wątroby rozpoczyna się powoli zabieg hepatektomii, czyli wycięcie chorej wątroby biorcy. W momencie, kiedy przyjeżdża zespół z nową wątrobą, można ostatecznie wykonać hepatektomię i od razu wszczepić nowy narząd.
Przy sercu czas niedokrwienia zimnego jest najkrótszy - to maksymalnie 3 godziny. Im później będzie wszczepione serce, tym jest mniejsza szansa, że podejmie funkcję.
Jak to wygląda w przypadku szpiku i rogówki?
Przeszczepiania komórek krwiotwórczych i rogówek to zabiegi planowe. Rogówki pobrane są od dawców zmarłych, trafiają one następnie do Banku Tkanek i Komórek, w którym są przechowywane w specjalnym płynie. Biorcy otrzymają je w okresie do około 2 tygodni od pobrania.
Proces pobierania komórek krwiotwórczych od dawców żywych i następnie przeszczepiania jest wcześniej zaplanowany, zatem praca koordynatora zarówno w przypadku szpiku, jak i rogówek wygląda inaczej, spokojniej.
Często mówi się, że transplantacja to praca zespołowa. Na czym właściwie polega praca koordynatora transplantacyjnego?
Koordynator transplantacji jest osobą, która musi zespolić w jedną całość akcję pobrania i przeszczepienia narządu. To współpraca z wieloma osobami o różnych specjalnościach. Często taka akcja transplantacyjna angażuje ponad 100 osób. Początkiem procesu jest utrzymywanie dobrej współpracy ze szpitalami, które zgłaszają dawców, są to głównie oddziały intensywnej terapii. Kiedy dochodzi do zgłoszenia, czyli identyfikacji potencjalnego dawcy i stwierdzenia śmierci mózgu, wtedy podejmuje się czynności związane z autoryzacją pobrania narządów. Mam tu na myśli: rozmowę z rodziną, ewentualnie rozmowę z prokuratorem, czy nie wyraża sprzeciwu na pobranie narządu.
W Polsce obowiązuje domniemana zgoda pacjenta na podzielenie się organami. Czy mimo to personel pyta rodzinę?
Zawsze podkreślam, aby nie pytać rodziny o zgodę na pobranie narządów od ich bliskiego, tylko aby zapytać się, jakie było jego stanowisko za życia na temat dawstwa narządów, ze względu na obowiązującą w naszym kraju wspomnianą zgodę domniemaną. Formalnie rodzina nie ma upoważnienia do tego, aby decydować za osobę zmarłą w tym temacie. Sytuacje oczywiście są różne, jeżeli bliscy wyrażają kategoryczny sprzeciw, pomimo że nie jest on odnotowany oficjalnie w rejestrze sprzeciwów, z reguły odstępujemy od pobrania narządów.
Czy spotkała się Pani kiedyś z sytuacją, że potencjalny dawca zadbał o to, by jego sprzeciw został formalnie uwzględniony w rejestrze?
Podczas 25 lat mojej pracy ze sprzeciwem u potencjalnego dawcy zgłoszonym w Centralnym Rejestrze Sprzeciwów napotkałam się trzykrotnie. W jednym przypadku takie podejrzenie pojawiło się podczas rozmowy z rodziną. Mimo że bliscy byli pozytywnie nastawieni do dawstwa, to mówili: „mama coś, gdzieś, kiedyś wysłała, ale nie wiemy dokładnie…” Faktycznie, sprawdzenie w CRS potwierdziło sprzeciw.
Każdy potencjalny dawca musi być sprawdzony w rejestrze. Natomiast, kiedy już wiemy, że nie ma sprzeciwu na dawstwo, wykonywane są specjalistyczne badania, konsultacje, mające na celu wyeliminowanie chorób, które mogłyby być przeciwwskazaniem do przeszczepienia pobranych narządów i tkanek. Jeśli mamy już pewność, że narządy nadają się do przeszczepienia, wtedy następuje proces koordynacji ogólnopolskiej, czyli zgłoszenie potencjalnego dawcy do Poltransplantu.
Kto decyduje, komu przypadnie dany organ?
Poltransplant decyduje o tym, który narząd zostanie pobrany przez dany ośrodek transplantacyjny. Jeżeli chodzi o nerki, mamy alokację wojewódzką, czyli z założenia w naszym województwie pobiera je nasz zespół, a następnie przeszczepia je w naszym ośrodku. Natomiast w kwestii wszystkich pozostałych narządów decyduje pilność przeszczepienia - jeśli jest biorca pilnie potrzebujący narząd, wówczas on ma pierwszeństwo. Może się zdarzyć, że nasz zespół pobierze wszystkie narządy w szpitalu z naszego województwa i przeszczepi je w Gdańsku, a może zdarzyć się, że pobierze tylko nerki, a po pozostałe narządy przyjadą inne zespoły transplantacyjne.
Trzeba oczywiście skompletować zespoły, które pojadą do szpitala dawcy pobrać narządy i tkanki, zorganizować transport kołowy, czasem lotniczy, szczególnie gdy szpital dawcy znajduje się poza naszym województwem. W dalszej kolejności pozostaje skompletowanie zespołu przeszczepiającego i cała logistyka związana z operacją przeszczepienia narządu.
Osoby związane z transplantacjami mówią często, że przeszczepienia zawsze się dzieją nocą.
Tak to wygląda - koordynacja transplantacji to praca całodobowa. Z reguły pobrania narządów od zmarłych dawców odbywają się poza godzinami pracy bloków operacyjnych w szpitalach dawców, czyli w godzinach popołudniowych i nocnych. Nie chcemy kolidować z pracą bloków operacyjnych, aby szpitale realizowały planowe zabiegi u pacjentów. Najczęściej operacje pobrań narządów rozpoczynają się nad ranem, to jest w granicach 04:00- 06:00 godziny i kończą się zanim na bloku rozpocznie się codzienna praca.
Czy koordynator musi czuwać w trakcie trwania całego procesu? Kiedy kończy się jego dyżur?
O “wolnym” możemy mówić dopiero po tym, jak skończy się proces transplantacyjny, a często trwa to łącznie nawet i dwie doby. Akurat w naszym ośrodku mamy odpowiednią liczbę koordynatorów, którzy mogą się zmieniać, co oznacza, że po dobie pracy można przekazać telefon koordynacyjny innemu koordynatorowi. Łącznie ze mną w Regionalnym Centrum Koordynacji Transplantacji UCK pracuje 10 osób.
Jakie warunki musi spełnić taki koordynator, żeby nim zostać?
Warunki ustala ustawa z 2005 roku o pobieraniu, przechowywaniu, przeszczepianiu komórek, tkanek i narządów: koordynator transplantacji musi mieć wykształcenie wyższe medyczne i szkolenie ministerialne organizowane przez Poltransplant. Najpierw jest to szkolenie wstępne dla nowych koordynatorów, a później ustawiczne, które każdy koordynator musi odbyć co roku, a przynajmniej raz na dwa lata. Oprócz spełnienia wymogów prawnych ważne jest też, aby była to osoba bardzo komunikatywna, bezkonfliktowa, radząca sobie w stresie, w trudnych sytuacjach i umiejąca szybko podejmować decyzje. Koordynacja transplantacyjna potrafi zaskoczyć różnymi sytuacjami, które są po prostu nietypowe. Mamy oczywiście standard postępowania, ale zawsze mogą być jakieś odstępstwa, więc wtedy trzeba sobie umieć z nimi poradzić.
Jak to się stało, że Pani została koordynatorem transplantacyjnym?
Jak to w życiu bywa, był to przypadek. Pracowałam w stacji dializ w Gdyni w Redłowie jako pielęgniarka. Któregoś dnia zostałam zapytana, czy zechciałabym zostać koordynatorem transplantacji. Nie wiedziałam, że w ogóle takie osoby istnieją, do tej pory moja styczność z transplantacją polegała na tym, że jako stacja dializ przygotowywaliśmy pacjentów do podróży do ośrodka transplantacyjnego na operację przeszczepienia nerki. W związku z tym, że byłam zainteresowana ofertą, poproszono mnie na rozmowę do pana profesora Bolesława Rutkowskiego, ówczesnego kierownika Kliniki Nefrologii w UCK w Gdańsku. Zostałam zaakceptowana i tak podjęłam się tego zadania w 1998 roku. Współpracowałam ze szpitalami w naszym województwie i nie tylko, koordynowałam pobieranie narządów od zmarłych dawców zgłaszanych przez te szpitale, a następnie przeszczepianie pobranych nerek.
Uczestniczenie w ratowaniu ludzkiego życia to piękna praca z misją.
Tak, chociaż muszę przyznać, że początki nie były łatwe. To praca, która pochłania dużo czasu, wymaga dużo poświęceń, nawet kosztem życia rodzinnego. Pogodzenie 24-godzinnych dyżurów z opieką nad dzieckiem było bardzo trudne. Na początku nie mieliśmy tylu koordynatorów i musiałam sobie radzić sama, a później przez kilkanaście lat byłyśmy we dwie - z Iwoną Skórą. W miarę powstawania w UCK programów przeszczepiania innych narządów od 2019 roku zaistniała konieczność powiększenia zespołu o nowych koordynatorów. Dzięki temu od dwóch lat nie dyżuruję, mamy młodzież, którą uczę, a ta świetnie się spełnia w trudnej i odpowiedzialnej pracy, i która kiedyś mnie zastąpi.
Czy mimo tych poświęceń i trudności odczuwa Pani satysfakcję?
Pewnie, jak spojrzę sobie z perspektywy tych 25 lat, szpital dał mi naprawdę duże możliwości rozwoju. Poznałam wielu ludzi z pasją i oczywiście pacjentów, którzy otrzymali przeszczep. To jest wyjątkowe uczucie, kiedy po ciężkim, wielogodzinnym dyżurze poszło się na salę, by popatrzeć na chorego, który dostał narząd i widziało się go w niezłej kondycji, jak na pierwsze doby po zabiegu. Pacjenci często dziękowali za tę szansę, prosili też o podziękowanie rodzinie, która nie sprzeciwiła się na pobranie narządów od ich bliskiego. To takie wzruszające momenty, które na pewno bardzo pomagają przetrwać trudne chwile, bo mamy za każdym razem do czynienia ze śmiercią i dramatem rodzin.
Dawcami i biorcami narządów są nie tylko osoby dorosłe, lecz także dzieci. Wyobrażam sobie, że ta współpraca przy przeszczepieniach dziecięcych jest szczególnie wymagająca.
Pamiętam, że jak po trzech latach pracy, kiedy urodziłam dziecko, bardzo ciężko przechodziłam koordynacje dawców dziecięcych. Odreagowywałam je długo… Śmierć dziecka to z reguły stan nagły. W związku z tym, jeżeli dochodzi do pobrań dziecięcych, to najczęściej sami rodzice wychodzą z propozycją dawstwa. Kiedy dowiadują się, że ich dziecku nie można już pomóc, że będzie przeprowadzona procedura stwierdzania śmierci mózgu, pytają po prostu, czy w tej sytuacji można jeszcze kogoś uratować. Lekarze prowadzący leczenie dziecka przyjmują taką propozycję z ogromną ulgą, bo rozpoczynanie rozmów z rodzicami o dawstwie narządów od ich dzieci jest czymś bardzo trudnym. W przypadku dzieci nie ma zgody domniemanej, musi być zgoda obojga rodziców.
O ile możemy pomyśleć o sobie, jako o dawcy narządów, o tyle trudno nam postawić się w sytuacji, że to nasze dziecko mogłoby zostać dawcą.
Świadomość społeczeństwa wydaje się coraz większa w tym temacie. Ciężko oceniać decyzję, jaką podejmują opiekunowie w tej kwestii. Niektórzy rodzice może poczują się odrobinę lepiej, że ich dziecko może jeszcze komuś pomóc, że z tej ogromnej tragedii, która ich spotkała, może wyniknąć jakieś dobro.
Generalnie warto sobie przemyśleć temat transplantacji i porozmawiać ze swoimi najbliższymi, to jest najważniejsze przesłanie. Można też mieć przy sobie oświadczenie woli. Kiedy rodzina zna stanowisko pacjenta na temat dawstwa, to rozmowa o pobraniu narządów przebiega spokojnie. Bliscy wiedzą, jak odpowiedzieć. Najgorzej jest, kiedy rodzina nie wie, to potęguje dodatkowy stres w i tak już wielce dramatycznej sytuacji. Ważne, aby nasze stanowisko było głośno wypowiedziane do bliskich.
Rozmawiała Wioleta Wójcik