28.09.2018 12:03 0 mike

Żywioł naprawdę dużego kalibru. Kaliber 44 wystąpił w Gdyni

Fot. Ania/Norda FM

Kilkadziesiąt minut żywiołowego, choć mocno niestandardowego show. Tak można krótko podsumować czwartkowy (27 września) koncert formacji Kaliber 44, który odbył się w klubie „Pokład” w Gdyni. Fani gatunku byli zachwyceni, a ci, którzy nie dotarli na tę nieprzeciętną imprezę, mają prawo być niepocieszeni.

Impreza w gdyńskim klubie „Pokład” rozpoczęła się, nomen-omen, bliżej godziny 20:44 niż zapowiadanej 20:00. Występ rozpoczął klasyczny „Baku Baku Skład”, który momentalnie rozruszał publikę zgromadzoną w „Pokładzie”. Nie było z tym zresztą większego problemu, bo zdecydowaną większość widowni stanowili w pełni świadomi odbiorcy, dla których Kaliber 44 to nie tylko muzyka, ale wręcz ikona lat 90. Można przypuszczać, że średnia wieku mocno przekraczała tę znaną z komercyjnych imprez w rytmie współczesnych hitów.

Fot. Ania/Norda FM

Trudno zresztą podejrzewać przedstawicieli muzycznego podziemia, jakim jest – w pozytywnym sensie – Kaliber 44, o świadome kreowanie szlagierów, choć na pewno w założeniach ich przekaz miał dotrzeć do jak najszerszej liczby odbiorców. I oczywiście dotarł, a nawet wszedł do popkultury, która sprawnie operuje cytatami z undergroundowych raperów ze Śląska. Nie potrzeba było do tego pracy marketingowców, akcji promocyjnych na Facebooku czy komercyjnych występów na festynach w remizach strażackich. Przegrywane z kasety na kasetę kompozycje zaczęły żyć własnym życiem, które trwa do dziś. I fascynuje kolejne pokolenia miłośników hip-hopu.

Kaliber 44 nie daje się jednak łatwo zaszufladkować. Nie da się go prosto zestawić z innymi przedstawicielami tego nurtu w latach 90. AbradAb, Joka i oczywiście Magik stworzyli nową jakość, w której hiperrealizm płynnie łączy się z oniryzmem, a mowa ulicy – z czystą liryką. Określenie „psychorap”, które sami wykreowali, najlepiej oddaje specyfikę ich dorobku artystycznego. Można się kłócić, czy taki nurt rzeczywiście zaistniał, jeśli do niego włączyć również Paktofonikę. Niemniej jest to muzyka podszyta silną nutą psychodeliczną. Bez niej Kaliber 44 nie miałby racji bytu.

Fot. Ania/Norda FM

To było widoczne również podczas koncertu w klubie „Pokład”. Gdy z głośników płynęły bardziej współczesne kompozycje, temperatura na sali gwałtownie spadała. Muzycy byli jednak na to przygotowani.

Czy chcecie więcej klasyków? – pytał ze sceny AbradAb. Było to raczej pytanie retoryczne. I ironicznie zaznaczał, że choć wszyscy kiwają głowami, słysząc nowe kompozycje, jednocześnie domagają się znanych, kultowych już kawałków.

No, ale bez przesady z tymi klasykami, mamy 2018 rok… – dodał Joka. I rzeczywiście, cała historia formacji sięga zaledwie 1994 roku. To również czas pierwszych kompozycji chłopaków ze Śląska, którzy nie mogli przypuszczać, że przejdą do historii polskiej muzyki.

Wystarczyły pierwsze bity „Filmu”, "Psychozy" , „Weny” czy „Normalnie o tej porze”, by ożywić ducha lat 90. Powiedzieć, że publiczność przeżywała tę muzykę, to jakby w ogóle nic nie mówić… To było współodczuwanie, zjednoczenie ludzi, dźwięków i wspólnych wspomnień. Bez cienia patosu można stwierdzić, że dla tysięcy osób Kaliber 44 stał się przeżyciem pokoleniowym. Tutaj, nad Wisłą. I wciąż da się to odczuć, mimo upływu ponad 20 lat. Zwłaszcza że raperzy prezentują wyśmienitą formę, w każdym aspekcie.

Fot. Ania/Norda FM

Każdy, kto w czwartkowy wieczór zawitał do klubu „Pokład”, mógł wsiąść w wehikuł czasu i wyruszyć w podróż do epoki przedinternetowej, w której nie było Facebooka ani nawet poczty elektronicznej. Były za to autentyczne przeżycia, o które obecnie, w dobie miliardów kliknięć w martwe ikonki, może być zwyczajnie trudno…

Niewątpliwym atutem koncertu w „Pokładzie” był zerowy dystans między publiką a artystami. Można było znaleźć się dosłownie na wyciągnięcie ręki od osób, które stały się ikonami polskiej muzyki hip-hopowej, choć oni sami raczej obruszyliby się na taki komplement. Taka uroda niewielkiej, ale i niepowtarzalnej sceny „Pokładu”.

Fot. Ania/Norda FM

Fot. Ania/Norda FM

Fot. Ania/Norda FM

W każdym razie zniwelowanie dystansu zakończyło się… wspólnym rapowaniem na scenie, wraz z fanami, już na bis, kawałka „Rap to nie zabawa”. Niebywałe – ochrona nie musiała interweniować, bo po prostu nie było takiej potrzeby. To oczywiście nie do pomyślenia na innych koncertach, ale Kaliber 44 wymyka się prostej klasyfikacji tego, co wolno, a co jest niedozwolone. Nic nie stanęło na przeszkodzie, by spontanicznie świętować z fanami. W ruch poszły telefony, pojawiły się dziesiątki całkiem współczesnych selfie. Było „przybijanie piątek” i panowała atmosfera raczej osiedlowego trzepaka niż artystycznego eventu. Ale czy nie tego właśnie oczekiwali fani…? Jeśli tak, na pewno nie mieli prawa czuć się zawiedzeni.


Czytaj również:

Trwa Wczytywanie...