28.11.2017 13:34 8 Urszula Abucewicz

„Mam swój alternatywny świat, w którym się bujam”

Materiały prasowe

Na rynku ukazała się nowa płyta Closterkeller pt. „Viridian”. Tym razem zespół stawia na zieleń, co nie znaczy, że żegna się z mrokiem. Płyta spotkała się ze znakomitym przyjęciem zarówno odbiorców, jak i dziennikarzy, była na pierwszym miejscu sprzedaży EMPIK-u i siódmym na OLISie.

Zespół odbywa ogólnopolską trasę promującą nowy album. O sile wypełniającej nawet te osoby, których dusza wysłana jest czarnym aksamitem, i o potrzebie bycia na bakier, z Anją Orthodox – liderką zespołu Closterkeller – rozmawia Urszula Abucewicz.


Jest Pani silną kobietą, liderką Closterkeller, ale i Pani przyznała się w jednym z wywiadów do depresji.

Siła siłą, ale każdemu może się zdarzyć, że zachoruje. Depresja jest chorobą polegającą na niedostatecznym wydzielaniu hormonów i neuroprzekaźników i to po prostu mi się zdarzyło. Właściwie, jeśli chodzi o mechanizm – to specjalnie depresja nie różni się od cukrzycy. Tylko po prostu zawodzi inny hormon. Wydaje mi się, że jestem osobą silną, ale też najzwyczajniej bywam słaba. Mam dość zdecydowany charakter, to prawda. Wiem, czego chcę. I pod tym względem można określić mnie jako silną. Wolałabym jednak inne określenie – jestem zdecydowana, konkretna.


Czy depresja to jest cena jaką płaci się za wykonywanie pracy artysty?

Bycie artystą to jest piękna praca. Oczywiście są trudne momenty, gdy nagrywasz płytę i ze studia nie wychodzisz przez 24 godziny, albo gdy jesteś w trasie i jedziesz przez całą Polskę. W każdej pracy są plusy i minusy, momenty stresujące i męczące, ale uważam, że moja praca mimo wszystko jest piękna.


Kiedyś ktoś powiedział, że jeśli będziesz wykonywał pracę, która jest twoją pasją, to nigdy nie będziesz chodził do pracy. Czy to sformułowanie jest dla Pani bliskie?

Tak, zgadzam się z tym. Trudne prace zdarzyło mi się wykonywać, np. na praktykach, gdy jako zootechnik pracowałam w oborach przy krowach. To była nie tylko trudna, ale i niewdzięczna praca.


Czy czasami wraca Pani do tej kobiety sprzed 22 lat, która napisała utwór „Scarlet”, w którym padają słowa: „Nie znam marzeń, nie znam bajek i tak mało wiem”?

Prawdę mówiąc, nie pisałam tego o sobie. To raczej taka poetycka impresja na bliżej nieokreślony temat – choć z siebie też czerpałam. Nie wszystkie teksty, które piszę – traktują o mnie – na szczęście. Nie pamiętam, co mnie zainspirowało do napisania tego tekstu, bo czasem bywa tak, że po prostu słowa na mnie spływają i samo się pisze. I to był taki tekst.

Na pewno zawarłam w nim osobiste wątki, że gdy utracę możliwość śnienia i marzenia, snucia alternatywnych światów – to jest to równoznaczne z wyschnięciem źródła, z którego czerpię siłę. To jest najbardziej mój osobisty akcent w tym tekście, bo ja choć jestem osobą mocno stąpającą nogami w rzeczywistości, to jednocześnie najbardziej się realizuję, błądząc w dodatkowych wymiarach, także. Niektórzy mówią, że taką dwoistość ciężko wytłumaczyć. A dla mnie to jest proste. Ja po prostu taka jestem. Nie wiem jak, ale udaje mi się to pogodzić. Kiedyś ktoś mi powiedział, że podobnie funkcjonowali również najwięksi poeci niby oderwani od ziemi, ale obdarzeni niezwykle ścisłym umysłem. I tak sobie myślę, że coś w tym jest, bo ja również mam umysł ścisły. Może dlatego udaje mi się stać mocno na nogach i zarazem mieć swój alternatywny świat, w którym się bujam. Te dwa światy się u mnie znakomicie uzupełniają.


I dzięki temu może Pani tworzyć i stała się Pani poetką.

Tak, stałam się poetką. Nie, nie stałam się, okazało się, że jestem poetką. Choć przyznam, że nigdy nie lubiłam poezji. Pochłaniałam za to prozę w gigantycznych ilościach. I nie miałam żadnej przyjemności z czytania poezji, choć właściwie przypominam sobie kilka wierszy w liceum, które złapały mnie za serce. Nie wiem, może jestem zmarnowanym talentem literackim? Bo ja mam znajomych, którzy mają do mnie pretensje, że ja jakimiś głupotami rockowymi się zajmuję, zamiast uszczęśliwiać świat swoim talentem literackim (śmiech). Czasem myślę, że mają rację, bo ja właściwie nawet pisałam, tylko że raczej eseje, ale jak przyszłam do Closterkeller to koledzy mi powiedzieli: „Słuchaj, musisz pisać teksty”. A ja z niedowierzaniem zapytałam: „Dlaczego?” „No, bo jesteś wokalistką” – usłyszałam. Powiedziałam: „Aha”, i w ten sposób się zaczęło. I dotarło do mnie, że muszę rymować. Teksty to są wiersze. Najpierw biłam się z myślami, myślałam: „Ja mam pisać wiersze? Przecież ja nie lubię wierszy”, ale potem stwierdziłam, każą – to piszę. I to właśnie słychać na tej mojej pierwszej płycie, że to są właściwie próby poetyckie, a nie wiersze. A może to ja widzę, że one są kanciaste? Ale później to się prawdziwie w tym rozmiłowałam. I nawet się cieszę, że kazano mi jako wokalistce te teksty pisać (śmiech). Teraz po tylu latach – to ja się w pisaniu spełniam na równi z muzyką – naprawdę.


Ma Pani opinię skandalistki. Mówi Pani o operacjach plastycznych, o swoim życiu osobistym – prawdziwie, bez udawania. Mam wrażenie, że to nie jest Pani kreacja artystyczna.

Nie, to jestem ja. A bierze się to stąd, że jestem z pokolenia, które trafiło na etap eksplozji punk rocka. A taka najczystsza ideologia punkowa polega na buncie będącym twórczym fermentem. I muszę powiedzieć, że ja razem z innymi kombatantami tych czasów – dostrzegamy nie tyle upływ czasu i to, jacy jesteśmy teraz starzy, ile że szkoda tamtych czasów. Lata 80. to był piękny czas, który nas fajnie ukształtował, bo jednak te lata to było coś niebywałego i tak sobie myślę, że u mnie na fundamencie moich działań leży punk rock po prostu i hasło: „A niech coś się dzieje, niech będzie odjazd. Jeśli nikomu tym nie szkodzę, to dlaczego nie może być fajnie”?

Ja taka po prostu byłam. Lubiłam i lubię sobie zaszaleć, żeby świat nie był nudny. I lubiłam też coś powiedzieć odważnego, nawet nie tyle, żeby sprowokować, ile żeby coś się działo, żeby było fajnie. O swoich piersiach sylikonowych powiedziałam najzupełniej spontanicznie. Pamiętam to jak dziś. To moje nieprzemyślane wyznanie tak wstrząsnęło Polską, że się o mało lej krasowy nie wytworzył i całego kraju nie wciągnął w głąb do Australii (śmiech). Siedziałam na wywiadzie u Wojtka Jagielskiego, który wtedy prowadził „Wieczór z wampirem” – i gadamy, gadamy, gadamy, a ja byłam akurat tuż po zrobieniu tego sztucznego biustu – i on nagle zadał mi jakieś pytanie – a ja bez zastanowienia powiedziałam, że mam sztuczne cycki (śmiech). Co mnie skłoniło? To był przebłysk. Podobało mi się, że Pamela Anderson powiedziała wszem i wobec, że zrobiła sobie silikonowy biust. I gdy wtedy podczas tego wywiadu Wojtek powiedział, że mi biust wystaje spod koronki – to ja bez zastanowienia wypaliłam, że tyle sobie pieniędzy na niego wydałam, to może wystawać (śmiech), choć właściwie już nie pamiętam dokładnie, co mu odpowiedziałam, bo to było dwadzieścia lat temu (śmiech). Pamiętam za to, że Jagielski na chwilę zamarł, nie wiedział co powiedzieć (śmiech), a ja zaczęłam sobie myśleć: „Ale będzie jazda”.


I była.

Są takie rzeczy, które lubię powiedzieć po to, żeby coś się zadziało. Wtedy to był taki czas, kiedy wszystkie wokalistki były bardzo grzeczne, takie wylizane krowim ozorem, żeby nie utracić ani jednego fana, żeby nie powiedzieć za dużo. Dla mnie takie zachowanie to jest beznadzieja i asekuranctwo. A to wszystko to spadek po punkowej subkulturze, w której byłam mocno zakorzeniona.


Jak to się stało, że gotyk zawładnął Pani życiem i muzyką?

Z punk rocka, który był bardzo otwarty i obejmował szeroką gamę wyrazu artystycznego, zaczął się wyłaniać postpunk, a potem new wave – nowa fala. Z nowej fali, w której znalazł się Closterkeller, wyłonił się również cold wave. Płytą zwieńczającą ten nurt jest płyta „Pornography” The Cure. Z tej zimnej, mrocznej fali wyłonił się gotyk, który w odróżnieniu od cold wave, był bogaty w riffy gitarowe. Najbardziej wyrazistym przykładem gotyku jest Sisters of Mercy. Ale muszę przyznać, że coś, co się kiedyś nazywało rockiem gotyckim, teraz nazywa się gotykiem. Mniejsza o nazwy, ważne, że ma w sobie mrok i mroczną, piękną poezję. I to jestem ja, bardzo ja, bo ja tak naprawdę mam wnętrze duszy wysłane czarnym aksamitem.

Materiały prasowe


Bardzo ładne porównanie.

Jestem osobą szalenie wesołą, żartuję, ale ten czarny aksamit mnie wyróżnia od innych. I to właśnie charakteryzuje ludzi, których potocznie możemy nazwać gotami. Znam takich mnóstwo. I to wcale nie znaczy, że taki got musi chodzić ponury i nabzdyczały – tu chodzi przede wszystkim o wielkie miejsce w duszy, które zajmuje piękna, mroczna poezja, i nie chodzi tu wcale o doła, ale przede wszystkim o piękno. Ten ból i smutek – wynika bardziej z zachłyśnięcia się pięknem i sztuką, jest on bardziej refleksyjny niż dramatyczny. Ale oczywiście smutek też tam panuje. To też ma miejsce w tym nurcie. To jestem ja, i to jest mój fundament.


Czy myśli Pani o wydaniu płyty solowej?

Solowy materiał to ja sobie od kilkunastu lat dzióbię. Po cichutku, w zaciszu domowym. To się wzięło stąd, że w 2000 roku kupiłam sobie sampler i zaczęłam się nim bawić, uczyć się jego obsługi. I od razu zaczęłam sobie na nim grać, czasem sobie wystąpiłam na jakichś elitarnych koncertach solowych – choć nie było ich zbyt wiele. Ale wytwórnia fonograficzna naciska, żeby wydać płytę solową. Na razie udało nam się wydać płytę z Closterkeller „Viridian”.


Czego Pani życzyć?

Właściwie poza pieniędzmi wszystko mam (śmiech). Jestem spełniona artystycznie, jako kobieta i jako człowiek, mam dobrą samoocenę. Wszystko mam. Nawet i jak na mój wiek – to mam i urodę.


Jaki jest Pani przepis na radzenie sobie z upływem czasu?

Bardzo dużo daje zachowanie w sobie młodzieńczości. Trzeba ciągle mieć w sobie słońce, jakąś taką młodzieńczą młodzieńczość.

Im dłużej ma się młodość w sobie, tym dłużej jest się młodym. Ale też zaczęłam dostrzegać, ile jest we mnie mądrości życiowej i to jest naprawdę olbrzymia wartość, uważam ją za coś niezwykle cennego, bo wartość człowieka buduje nie tyle jego physis, ile jego wnętrze.

Myślę sobie, że może i mam tę pięćdziesiątkę na karku, ale ile za to stworzyłam pięknych rzeczy, ile ja w ogóle stworzyłam w życiu.


Czytaj również:

Trwa Wczytywanie...