Wspominamy podróż do Maroka... Jak spędziliśmy niecałe trzy tygodnie w Maroku? Co zobaczyliśmy? Kogo spotkaliśmy? Co nas śmieszyło, a co wkurzało? Odpowiedź na te oraz wiele innych pytań znajdziecie w naszych cotygodniowych relacjach. Zapraszamy na Czarny Ląd.
Więcej o podróżach na zgdanskado.blogspot.com
Przed wyjazdem do Maroka długo zastanawialiśmy się, którą z dolinę zobaczyć - Dades czy Draâ. Koniec końców sprawa rozwiązała się sama - starczyło czasu na obie.
Ouarzazate było nasza bazą wypadową przez 3 dni. Znaleźliśmy tu bardzo fajny hotel, tu wypożyczyliśmy samochód i co równie ważne, było nam w tym mieście po prostu dobrze. Może dlatego, że tutaj nikt nikogo nie próbuje naciągnąć. Po prostu byliśmy i nie wzbudzaliśmy zbytniego zainteresowania mieszkańców. Warto odnotować też, że właśnie w tym mieście pierwszy raz w Maroku dostaliśmy coś "za darmo". Ostatniego dnia, po zjedzeniu kolejnego pysznego śniadania w hotelu, podszedł do nas recepcjonista/kelner i standardowo spytał czy smakowały nam naleśniki. Odpowiedzieliśmy "tak, bardzo". Po chwili wrócił z dodatkową porcją... To niby tylko naleśniki, ale ten niewymuszony gest sprawił, że zrobiło się nam bardzo miło. Poza tym dodam, że pracownicy hotelu nauczyli nas kilku słów w języki berberyjskim, m.in. dziękuje i dzień dobry. Jak będziecie kiedyś na południu Maroka, mile widziane jest tifawin (dzień dobry) lub tanemmirt (dziękuję) zamiast sukran (też dziękuję, ale po arabsku). Co prawda jak dziękowałam czy witałam się po berberyjsku to widziałam, że podśmiewają się trochę z mojej wymowy, ale cieszyli się, że próbuję.
Podsumowując... Ouarzazate może nie ma samo w sobie dużo do zarefowania, ale jako miejsce wypadowe jest idealne. Można tu odpocząć od zatłoczonych miast marokańskich i naładować akumulatory na dalszą podróż.
Wracając do tematu, samochód odebraliśmy o godzinie 9 i jakieś 30 minut później siedzieliśmy już w Dacii Logan z Dobrusią i Łukaszem, którzy dojechali do nas ze Skoury. Tego dnia naszym celem było zjeżdżenie Doliny Draâ. Zatankowaliśmy bak do pełna i pojechaliśmy w kierunku Zagory. No cóż, benzyna do tanich w Maroku nie należy - ponad 5 zł z litr Pb 95. Zdecydowanie tańszy jest Diesel - wychodzi ok. 3,50 zł za litr.
Już chwilę po opuszczeniu Ouarzazate zaczęły się roztaczać niesamowite krajobrazy. Przez pierwsze kilkadziesiąt kilometrów czuliśmy się jak na Marsie. Czerwono-czarna ziemia, wyżłobione przez wodę głębokie kaniony - kompletna susza. Na początku drogi musieliśmy wjechać stromymi serpentynami na przełęcz o bardzo prostej nazwie Tizi n'Tinififft. Na samej przełęczy, w zatoczce widokowej, czekał na nas berberyjski sprzedawca srebrnej biżuterii. Razem z Dobrusią zdecydowałyśmy się kupić 3 bransoletki. Początkowo cena za jedną wynosiła ok. 250 dh. Berberowi podobały się chyba Wojtka ciuchy, bo był skłonny obniżyć cenę za koszulkę lub buty - niestety Wojtek nie miał żadnych na zmianę, więc ta opcja odpadła. Bardzo zależało mu na sprzedaży, więc zaproponował, że obniży cenę w zamian za lekarstwa. Łukasz pokazał mu co ma, wytłumaczył ich przeznaczenie, jednak ta opcja tez opdadła. W końcu doszliśmy to porozumienia... Obniżył cenę za 3 bransoletki z 750 dh na 230 dh plus paieros. To był dobry biznes ;-)
Od miasteczka Agdz krajobrazy zmieniły się diametralnie. Na całej długości doliny, wzdłuż rzeki o takiej samej nazwie co dolina, rośnie gęsty gaj palmowy. Już kilka kilometrów za Agdz, po drugiej stronie gaju palmowego, naszą uwagę przykuła potężna Kazba Tamnougalt. Szybki rzut oka na przewodnik i postanowione - zjeżdżamy z głównej drogi. Okazało się, że kazba jest już mocno nadszarpnięta przez działanie sił natury, lecz mimo to uważamy, że zdecydowanie warto ją odwiedzić.
W kazbie złapał nas jeden z miejscowych "przewodników", który twierdził, że ma klucz do innej kazby, znajdującej się w pobliskim ksarze (*). Nie skorzystaliśmy z jego usług, ale do ksaru i tak się wybraliśmy. Niestety większość budynków w wiosce już powoli niszczeje, ale nie ma co się temu dziwić. Wszystko jest tu budowane z gliny zmieszanej ze słomą, która przy temperaturach rzędu 50 stopni po prostu kruszeje.
Po tym krótkim spacerze po okolicy pojechaliśmy dalej. Krótki postój zrobiliśmy nad rzeką Draa. Złapał nas tu jeden z mieszkańców, który sprzedawał własnoręcznie zrobione koszyczki wypełnione świeżymi daktylami. Wiosna to właśnie "daktylowy" czas. Oczywiście kupiliśmy, spróbowaliśmy. Pycha. Po raz pierwszy miałam okazję zjeść takiego świeżutkiego daktyla. Jest o niebo lepszy od tych suszonych. Za jeden koszyk zapłaciliśmy 10 dh. Trzeba wspierać miejscowych - dla niektórych to jedyne źródło utrzymania.
Po drodze cały czas zachwycaliśmy się widokiem olbrzymiego gaju palmowego i górujących nad nim gór Jbel Saghro.
Kolejnym naszym przystankiem była starannie odrestaurowana Kazba Oulad Othmane. Była to chyba najciekawsza twierdza w jakiej byliśmy podczas naszej podróży do Maroko. Oczarowała nas już w momencie przekroczenia jej progu. Ciemne pomieszczenia, w których raz po raz przeplatały się wpadające przez szpary promienie słoneczne plus unoszący się zapach kadzideł, przeniosły nas w zupełnie inny wymiar. Kazba jest dosyć dobrze zachowana. Mieliśmy szczęście bo nie kręciło się po niej za dożo turystów. Po woli wspinaliśmy się coraz wyżej chłonąc niesamowitą atmosferę panującą w kazbie, aż dotarliśmy na sam "taras". A tu kolejna niespodzianka. Panorama zapierająca dech w piersiach. Różowawy piasek, zielone gaje palmowe, błękit nieba. Jednym słowem raj.
Potem znowu do samochodu i w drogę. Wiem, że się powtarzam, ale muszę jeszcze raz napisać, że roztaczające się widoki zachwycały nas nieprzerwanie. Niestety nasze brzuchy były puste i w pewnym momencie zaczęły domagać się jedzonka. Zatrzymaliśmy się w Tinzouline. W przewodniku znaleźliśmy informację, że w poniedziałki odbywa się w tej miejscowości souk. Niestety, jak przybyliśmy było już po souku. Ruszyliśmy na poszukiwanie jedzenia. W jednej z restauracji zamówiliśmy obiadek i herbatkę. dodatkowo dostaliśmy cała masę przystawek - od oliwek po smażoną wątróbkę. Z pełnymi brzuchami ruszyliśmy w stronę Zagory. Znaleźliśmy się w niej dosyć niespodziewanie. Byliśmy pewni, że przed nami jeszcze kilkadziesiąt kilometrów, a tu nagle tabliczka ZAGORA. Odnaleźliśmy słynna tablicę "TIMBOUCTOU - 52 JOURS", co ma oznaczać "Timbuktu - 52 dni wielbłądem". Oczywiście była krótka sesja zdjęciowa przy tablicy i z powrotem do Ouarzazate. Z perspektywy czasu żałuję, że nie mieliśmy trochę więcej czasu na penetrowanie doliny Draa.
Wracając, kilkakrotnie zatrzymywaliśmy się, żeby móc nacieszyć oczy widokiem doliny, która zmieniała kolory w obliczu zachodzącego słońca.
W hotelu byliśmy dosyć późno. Dobrusia i Łukasz zdecydowali się spędzić kolejny nocleg w Skourze. Następnego dnia mieliśmy się spotkać właśnie w ich bazie wypadowej. Gospodarz ich hotelu rzekomo był zielarzem i postanowiliśmy zaopatrzyć się u niego w przyprawy. Dlaczego "rzekomo" dowiecie się wkrótce. Powiemy tylko, że był to najgorszy biznes w naszym życiu...
W przyszłym tygodniu zapraszamy na dalszy ciąg naszych marokańskich przygód.
Więcej o podróżach na zgdanskado.blogspot.com
(*) Ksar - ufortyfikowana osada lub siedziba plemienna, wznoszona z gliny i kamienia, często w oazach na pustyni na szlaku karawan (źr. Wikipedia).