12.08.2018 17:00 0 Anna Kowalczyk, członek zespołu Independent Poland, biegaczka, tłumacz języka angielskiego

Polak z gminy Kosakowo przebył najdłuższy wyścig świata na canoe

Mat. pras.

Ta historia może zmotywować nawet najbardziej pesymistycznie nastawionych ludzi do życia. Marcin Gienieczko pokazuje w królestwie mediów społecznościowych XXI wieku, że istnieje jeszcze niezłomność i można wygrać zakład z losem. A los i przeznaczenie życiowe nadane są człowiekowi już w kołysce. Marcin Gienieczko, profesjonalny sportowiec, podróżnik, marynarz, dziennikarz oraz ojciec dwóch uroczych synków, zajął drugie miejsce na najdłuższym wyścigu na świecie YUKON 1000 – o długości 1600 km przez najbardziej odludne i niebezpieczne regiony Kanady i Alaski. Dokonał tego regatowym canoe jako kapitan jednostki Independent Poland na 100-lecie niepodległości Polski. Tym samym zdobył tytuł wicemistrza świata w długodystansowym płynięciu na canoe. Dla niektórych uczestników oraz środowiska kajakarzy wyścig ten uznawany jest jako nieoficjalne mistrzostwa świata.

Jak wyglądała droga do tego olbrzymiego sukcesu?

W 2015 roku Gienieczko dokonuje niebywałej rzeczy przemierzając wielki trawers Ameryki Południowej o własnych siłach, 700 km na rowerze przez Andy wjeżdżając na wysokość 4700 metrów. Następnie zjeżdża do dżungli, pokonuje 5980 km w canoe( z czego z partnerem Gadielem Sanchez Rivera około 400 km), a następnie 80 km biegu z polską i olimpijską flagą do zatoki, w której rozlewa się Amazonka. Gienieczko 6 miesięcy po tym sukcesie otrzymuje światowy rekord Guinnesa. Więcej pod tym linkiem.

Po 7 miesiącach od tego historycznego wydarzenia następuje nagły zwrot wydarzeń. Osoba, która wspierała Marcina staje się jego głównym wrogiem. Gienieczko na festiwalu turystycznym w Gdyni zauważył nieprawidłowości dotyczące nieuczciwego traktowania uczestników festiwalu. Postanawia nie odbierać wyróżnienia przyznanego przez Jury, którego członkiem jest między innymi Piotr Chmieliński.

Zadaje pytania, prosi o wyjaśnienie współorganizatorów festiwalu. Nie otrzymuje jednoznacznej odpowiedzi. Próba dojścia do prawdy Marcina nie podoba się członkowi jury, Piotrowi Chmielińskiemu, w skutek czego z osoby dotychczas dość życzliwej Marcinowi, staje się on oponentem i zaczyna kwestionować jego zasługi dotyczące przepłynięcia Amazonki. Zaprzyjaźniona gazeta, w której jest korespondentem podważa sukces Gienieczki na podstawie przypuszczeń oraz błędnych analiz, czy ironicznych stwierdzeń, że w canoe nie można zrobić na Amazonce 100 km dziennie. To był największy absurd podsuwany przez przeciwników. Warto zaznaczyć, że Gienieczko w 2013 roku dokonuje innego udanego osiągnięcia bo właśnie w otwartym canoe-przepływa Morze Bałtyckie na dystansie 110 km w czasie 27 godzin i 30 minut. Świadkiem tego wyczynu był żeglarz Arkadiusz Pawełek, który jako drugi na świecie po francuskim żeglarzu Alain Bombard w 1952 roku przepłynął pontonem Atlantyk.

W obronie Marcina stanęła najpoważniejsza organizacja sportowa w Polsce, walcząca ze światowym oszustwem czyli dopingiem. Polski Komitet Olimpijski nie zgodził się z krzywdzącą opinią na temat Gienieczki.

Podróżnik skupił się na kolejnym projekcie. Miał świadomość tego, że w eksploracji nie ma miejsca na wyjaśnienia czy tłumaczenia, gdyż są to atrybuty winnych, w eksploracji sportowej jest tylko napieranie. Ciągle nowe projekty, które ilustrują wewnętrzną pasję, determinację i walkę o sukces. Gienieczko zabrał się do realizacji kolejnego projektu. W 2016 roku dokonał podwójnego trawersu Hardangervidda na nartach – płaskowyżu w Norwegii, gdzie Amundsen przygotowywał się do wielkiej wyprawy na Biegun Południowy. W tym samym roku dokonuje wielkiego trawersu Gór Mackenzie, przechodzi 1000 km bez pomocy z zewnątrz w ciągu 45 dni Góry Mackenzie, najbardziej niedostępne regiony płn. Kanady. Materiał dostępny jest tutaj.

Za to osiągnięcie otrzymuje list gratulacyjny od Prezesa Polskiego Komitetu Olimpijskiego Andrzeja Kraśnickiego. Gienieczko wysłał maila do PKOL z informacją, że odwdzięczy się kolejnym sukcesem sportowym. Zawiadamia władze PKOL, że wystartuje w najbardziej prestiżowych zawodach w canoe na świecie aby ostatecznie odciąć propagandę na dawny temat.

Po powrocie z gór Mackenzie zaczyna rozmawiać z przyjaciółmi z Whitehorse, właścicielami firmy Kanoe People, Scott McDougall, którego poznał w 2003 roku kiedy to przepłynął rzekę Jukon od Carcross aż po Morze Beringa. Miał wtedy 24 lata i zajęło mu to 76 dni, przepłynął wówczas Jukon na dystansie 3000 tys. km. Po powrocie powstała książka ,,Pokonać siebie”. Scott zapytał czy Marcin powróci tutaj ponownie na canoe i wystartuje w wyścigach Yukon River Quest lub Yukon 1000? Gienieczko wrócił do Polski. Na kolejnym swoim kontrakcie morskim zarabia na życie jako marynarz na dużych barkach, wykonuje niebezpieczną, ryzykowną, ale dobrze płatną pracę na tankowcach. Postanawia, że wystartuje w wyścigu Yukon River Quest. Ten jeden mu jednak nie wystarcza, więc postanawia wyjechać do Kanady na 2 miesiące i zostaje jeszcze na najdłuższy wyścig na świecie YUKON 1000. Każdy sportowiec potrzebuje mieć silną motywację do działań, tzw „drive”, który doprowadzi go do upragnionego celu. Ból sportowy oraz naturalny ludzki odwet stały się dla Marcina wewnętrzną siłą do walki. Robi półroczną przerwę w projekcie "Droga na Biegun”.

Dla Marcina wyścig był wyścigiem o wszystko. To walka o uznanie, prestiż ale i wartości wyniesione z domu: wiarę, miłość, nadzieję, niezłomność, prawdę itp. Organizując oba projekty sportowe zawzięcie trenuje. Dogaduje się ze swoim kapitanem ze statku, że będzie pływał między Rotterdamem, a Antwerpią. Po każdym kontrakcie jedzie do swojego mentora i najlepszego canoisty Belga Francis Soenen. Ten uczy go pływania na canoe See 1. Łódka ta może płynąć w kategorii solo w YRQ. Gienieczko jednak nie może się przekonać do canoe, które posiada ster. Według niego to nie canoe, lecz bardziej kajak. Nie może odnaleźć się w prowadzeniu tego rodzaju canoe, ale rzetelnie próbuje. Niestety wszyscy w kategorii solo w canoe na wyścigu YRQ płyną tym modelem łódki. Dlaczego? Jest ona szybsza oraz daje większe szanse na miejsce na podium. W trakcie przygotowań zapada decyzja, że jeszcze wystartuje w wyścigu YUKON 1000, zaprasza do tego wyścigu kolegę z rodzinnego miasta jako partnera, lecz ten nie czuje pływania na canoe. Ostatecznie rezygnuje z wyścigu 2 tygodnie przed wylotem. Jako partner pozostawia Marcina na polu bitwy bez żadnych wyjaśnień. Gienieczko jest załamany. Szuka rozwiązań. Organizatorzy YRQ znają dobrze Marcina za sprawą wcześniejszych jego osiągnięć na Yukonie. Polskie Radio publikuje link na swoich stronach, że Gienieczko walczy o start w obu wyścigach.

Ten link zamieszczają na swojej stronie Facebooka organizatorzy Yukon River Quest z zapytaniem czy ktoś chce mu towarzyszyć, wystartować z nim w II wyścigu na dystansie 1600 km. Do Gienieczki zgłaszają się liczne osoby. Decyduje się na Bena Schmidta, który w 2009 roku ukończył wyścig Yukon 1000, zajmując III miejsce. Gienieczko komunikuje partnerowi na samym początku: „Interesuje mnie tylko wygrana, czy jesteś gotowy?” Schmidt, po rozmowie z żoną i po analizie wszystkiego, przyjmuje warunki Marcina. Gienieczko zostaje kapitanem jednostki o nazwie Independent Poland. Marcin finansuje wszystko z własnego prywatnego budżetu. Nie szuka sponsorów. Nie ma na to czasu. Pracuje na statku. Schmidt zaczyna treningi, a Gienieczko skupia się na tym etapie, na wyścigu YRQ. Przylatuje na Yukon 10 czerwca. Spotyka się z Peterem Coates pierwszym organizatorem YUKON 1000, twórcą najlepszego tracka na świecie, który pokazuje każdą łódkę jak płynie, z jaką prędkością itp. Wynajmuje od niego canoe See 1 i zaczyna trening. Jednak już po 20 minutach wywraca się na rzece Jukon. Suszy się i próbuje płynąć dalej. Odbywa trening 20 km do rzeki Takhini River. Po powrocie ponowie rozmawia z właścicielem Kanoe People i komunikuje mu, że kompletnie tej łódki nie czuje. Pyta Scotta, czy ma coś innego do zaproponowania? Ten proponuje mu start w regatowej łódce Clipper Jensen 18. Ale jest to jednak łódź dwuosobowa. Wszyscy w parach startują na tym canoe w YRQ. Gienieczko rozmyśla całą noc w hostelu, jaką decyzję podjąć. Nad ranem stwierdza, że popłynie w Clipper Jensen 18 i podejmie w niej walkę. Organizatorzy oraz jego konkurencja nie dają mu większej szansy niż 40 procent, że w niej dopłynie do mety. Do tej pory nikt nie płynął w kategorii solo dwuosobową łódką w tym wyścigu. Dodatkowo za balast Gienieczko musi zabrać około 70 litrów wody na dziób canoe, aby płynąć w linii prostej oraz aby łódka nie była szczególnie dziobem podatna na wiatr. Szanse są nieduże, ale Marcin chce podjąć to ogromne wyzwanie. Największym jest jezioro Labarge. Gienieczko w ramach treningu opływa je tym modelem łódki. Zajmuje mu to 4 dni od startu z Whitehorse. Stwierdza, że nie będzie to łatwe przedsięwzięcie. Zdaje sobie sprawę że nie ma szans na wygraną, ale ma szanse pokazać innym, że dwuosobową łódką może pokonać nie 100 km dziennie ale w ciągu 32 godzin przepłynąć 320 km w tym pokonując dystans wielkiego jeziora 50 km. Jednocześnie ta łódka ma go przygotować do wyścigu YUKON 1000. Na drugi wyścig decyduje się na ciut szybszą łódkę Jensen's Whitewater II. Łódki są podobne do siebie. Gienieczko startuje w YRQ i osiąga swój cel, przepływa 320 km w 32 godziny. Gienieczko wyprzedził dodatkowo wiele łódek, które płynęły w parach. Na jeziorze Labarge płynął z prędkością 5km/godz czasami 6km/godz. W ciągu 67 godzin 55 minut i 27 sekund przepływa dystans 715 km zajmując w kategorii solo 5. miejsce.

Zdobywa uznanie wśród najbardziej doświadczonych zawodników na canoe oraz w kajakach. Do tej pory nikt takiego wyzwania nie podjął oraz nie przepłynął dwuosobową łódką w kategorii solo - kwitują miedzy innymi właściciele największej firmy od canoe na Yukonie: Kanoe People.

Gienieczko czuje się spełniony. Nie chodziło tutaj wcale o podium. Podróżnik zostaje w Dawson City u Andrzeja i Oli Kuczyńskich właścicieli sklepów jubilerskich. Pracuje w miarę możliwości – maluje dom, pomaga, zarabia pieniądze na kolejne wpisowe, opłatę za regatowe canoe. Z pomocą przychodzi właściciel firmy Satfilm Robert Kowalczyk, który widzi determinację Gienieczki i pomaga mu opłacić jego bilet powrotny do Polski. Andrzej Kuczyński zakupuje dodatkowe wiosła na wyścig Yukon 1000. Marcin mieszka w szopie i próbuje się skupić na nadchodzącym wyścigu. Jest w ciągłej korespondencji z Benem Schmidtem, który proponuje mu wspólne treningi na Alasce, lecz Marcina nie stać na taką podróż. Musi zarabiać pieniądze na opłatę canoe, które kosztuje 1100 dolarów. Z Benem spotyka się w Whitehorse 4 dni przed wyścigiem Yukon 1000. Gienieczko nadmienia, że w canoe jest niczym maszyna – płynie bardzo mocno, szybko i zawzięcie wiosłuje. Założeniem wyścigu jest wiosłowanie 18 godzin codziennie, z przerwą wymuszaną przez organizatorów na nocleg miedzy 23:00 a 5:00 nad ranem. Ben przyjmuje to ze zrozumieniem.

Zaliczają wspólny trening 20 km w dół rzeki Jukon, towarzyszy im na drugim canoe ks. Sławek Szwagrzyk, który poświecił łódkę oraz dał schronienie i pomoc dla zawodników. Ben i Marcin mieszkają w parafii u ks. Szwagrzyka, który sam jest zapalonym poszukiwaczem przygód. Ksiądz rozumie ambicje Marcina, a oprócz noclegu obdarowuje ich również jedzeniem. Podróżnicy przygotowują się mentalnie. Wielkie wparcie otrzymują od rodziny. Mają te same wspólne wartości. Obaj kochają dzieci. Jako nieliczni mają rodziny, które są ich największym wsparciem mentalnym.

YUKON 1000 – ostatni wielki wyścig

22 lipca następuje start wyścigu, duet polsko-amerykański wysuwa się na wysoką pozycję. W kategorii canoe zajmują po pewnym czasie już III miejsce lecz po wpłynięciu na jezioro Labarge tracą przewagę i schodzą na 5 miejsce. Na początku kłócą się oba style wiosłowania. Ben preferuje krótkie pociągnięcia. Gienieczko stosuje mocne, długie. Ben nie jest dobrze przygotowany kondycyjnie do pierwszych dni wyścigu. Słabnie, traci motywację widząc jak inni ich wyprzedzają.

Mat. pras.

Mat. pras.

Gienieczko nie zważa na to, ma świadomość że etap jeziora jest najcięższy. Dodatkowo łódka jest przeciążona, na pokładzie jest 20 litrów wody. Zawodnicy nie zabrali filtrów tak jak inni, czy też tabletek do odkażania wody. Poczałkowo plan był taki, aby brać wodę z małych strumieni. Ich prędkość początkowa wynosi 7 km/godz. Gienieczko kalkuluje ją i stwierdza, że to zbyt mało. Ben oznajmia zmęczenie, twierdzi że nie da rady. Gienieczko denerwuje się wewnętrznie, motywuje i prosi Bena, wie doskonale, że nie może wymusić za dużej presji na Benie gdyż, mówiąc w sportowym języku zawodnik wówczas się zatnie. Gienieczko zdaje sobie sprawę, że on jako kapitan teamu, ponosi wszystkie koszty, a Benowi może zwyczajnie nie wystarczyć motywacji. Ten próbuje się przełamać. Gienieczko wkłada znacznie więcej siły niż Ben. Wiosłując 47 pociągnięć wiosłem na minutę. Na jeziorze tracą 2 godziny. Przed wyścigiem mieli założenie, że 96 km przepłyną w ciągu 9 godzin. Tak się nie dzieje. Po wpłynięciu na rzekę Jukon od razu przyspieszają. Marcin zauważa, że Ben widząc drugie canoe przyspiesza. Musi wyraźnie widzieć cel, rywala przed sobą, wtedy bardziej zawzięcie wiosłuje, czuje motywację. Gienieczko nie potrzebuje takiego bodźca. Tego samego dnia wyprzedzają dwie łódki w kategorii canoe. Następnego dnia osiągają już II pozycję w swojej kategorii. Płyną zawzięcie. Do lidera mają nieustannie ok 2 godziny czasu. Spotkany po drodze wyprzedzany kajak, przekazuje informacje, że kanoe lidera jest około 1,5 lub 2 h czyli około 15 km przed nimi. To jest główna myśl zaprzątająca spokój wszystkich zawodników, „gdzie teraz jestem i jak daleko mam do lidera”. Pościg trwa. Nadchodzi drugi dzień, Gienieczko czuje się otępiały, odczuwa kłucie wokół serca. Nie może się zaaklimatyzować. Dzienny odpoczynek, regeneracja to zaledwie 3 godziny. Stwierdza, że to jest stanowczo za mało. Najgorzej jest w godzinach miedzy 5:00 a 7:00 nad ranem, kiedy to organizm walczy z przebudzeniem. Marcin zjada wówczas około 8 cukierków kawowych, ma również ze sobą 2 napoje energetyzujące, ale dzieli tą ilość na cały dzień. Ben takiego problemu nie ma, zazwyczaj dopada go apatia po 14.00 i słabnie wówczas, nie osiąga takiej prędkości, jaką powinien wytworzyć. Jest to bardzo irytujące dla Gienieczki, który musi wiosłować za dwoje. Ben proponuje, aby do termosów brać na początek gorącą mocną kawę, okazuje się to bardzo pomocne. Trzeciego dnia Gienieczko ma swój najlepszy dzień, wiosłuje jak maszyna, a łódka płynie z dużą prędkością. Mijają zespół Kokoruaz Nowej Zelandii, kolejny kajak który zawsze był szybszy od canoe. Ben widząc to, ożywia się i zaczyna wiosłować mocniej, szybciej. Jednak na terenie Kanady nie był wcale jeszcze gotowy na takie mocne regatowe płynięcie. Irytuje to Marcina, odkłada wiosło na 2 minuty i mówi „jak tak będziesz płynął, to ja wcale nie wiosłuję. Musisz mi dać 4 km/godz. więcej, a dajesz 2 km/godz.”, ale złość trwa tylko 2 minuty. W wyścigu sportowym nie ma czasu na większego i dłuższego focha :). W trakcie silnego wiosłowania Gienieczko próbuje motywować Bena, że ten robi to dla dzieci, a ogląda go około 7 tys. fanów na Facebookowym profilu Marcina. Uświadamia mu, że ten wyścig może otworzyć przed nim drzwi na nowe rzeczy i dać szanse na kolejne wyzwania. Nie możesz się złamać. Między zawodnikami dochodzi do różnych napięć w myślach i słowach, każdy z nich stara się podołać trudnemu wyzwaniu, stoczyć bitwę o umysł, dać z siebie wszystko. Marcin czuje się obciążony 60 procentowym wkładem siły w powodzenie wyścigu i wyrzuca to Benowi, nie mniej jednak przeprasza go za to następnego dnia. Panowie znowu odzyskują motywację. W okolicach Dawson City ich łódka płynie z prędkością 20 km/godz. Ben jest podniecony, że tego dnia znajdą się już na Alasce, na jego ziemi. Płynie, rozmawia , rozmyśla. Wspólna dyskusja dotyczy ich dzieci. To ich najbardziej łączy – rodzina.

Tuż za Dawson rzeka praktycznie się nie dzieli, a płynie jednym korytem. Gienieczko widzi smugi dużego dymu. Wybucha pożar, a dym otacza ich łódkę. Ben mówi, że musi to być jakieś 7 km do nich. Marcinowi trudno w to uwierzyć. Zatrzymują się na wyspie gdzie spędzają 10 minut, analizują. Olbrzymi pożar, który dostrzegli, oddalony według ich przypuszczeń na 6 km w dół rzeki, robi się coraz większy. Dym staje się tak potężny, że przykrywa całą dolinę. Ryzykują. Gienieczko ufa Benowi, który na Alasce mieszka od urodzenia, aby płynąc dalej. Jednak po przepłynięciu kilku kilometrów Ben oznajmia, aby wrócić na wyspę. Nie przebijemy się przez ten dym. Gienieczko nie wie, co robić, czuje się wystraszony. Ben go uspakaja.

Kiedy wystartowali, byli na 3. pozycji, później na 5. Na jeziorze Laberge stracili 2 godziny, ze względu na brak wspólnych treningów. Szybka rzeka Jukon pomogła im nadrobić straty i wyprzedzić wiele załóg (w tym kajaki, które są szybsze niż transportowe canoe) jednak stało się coś, co zachwiało załogą „Independent Poland”. Na ich drodze wybuchł pożar, paliły się oba brzegi rzeki, a dym schodził na wodę i blokował możliwość przepłynięcia. To bardzo niebezpieczna sytuacja, bo można ulec zaczadzeniu. Zagrożenie życia było realne dla wszystkich załóg.

Mat. pras.

Lider, zespół kajakowy z Nowej Zelandii, który wygrał cały wyścig, dał radę przepłynąć przed pożarem. Ian Huntsman wysłał smsa ze swojego telefonu satelitarnego do organizatorów z informacją, jak nam to później powiedział po wyścigu, aby nikt po nich nie płynął.

Zespól Hobo Squad z Hawajów, zwycięzca wyścigu w klasie canoe, utknął tuż za pożarem, udało im się przeprawić na drugą stronę. – „My mieliśmy największego pecha-relacjonuje Gienieczko. O 20.41 próbuję zadzwonić do organizatorów, ale ci nie odbierają łączy satelitarnych więc Gienieczko decyduje się zadzwonić do ojca. Ten pisze do nich email i po 15 minutach dzwoni jeden z organizatorów Henry St Clair na tel Marcina. Odbiera Ben i wyjaśnia. -Zadzwoniliśmy do organizatorów z informacją o sytuacji i pytaniem, co mamy robić. Nad głową już latał helikopter i szukał źródła ognia. Widział naszą pozycję. O 22.30 łódki już się zatrzymywały. W trakcie wyścigu każdego dnia był obowiązujący 6 godzinny postój miedzy 23. a 5 nad ranem dla wszystkich załóg. O poranku goniliśmy do Eagle Village, gdzie trzeba było się zameldować w straży granicznej USA. Kiedy byliśmy w straży granicznej dowiedzieliśmy się, że nasza odległość do leadera wynosiła zaledwie 8 km, ale pożar znowu zaprzepaścił nasze starania i ponownie musieliśmy ich gonić… to był wielki wyścig. Przypomniał mi się wówczas film "Mistrz kierownicy ucieka"….”.

Mat. pras.

Ben znacznie lepiej już wiosłował, co pozwoliło nadrobić zaległości. Ben siedząc na przodzie wiosłował przez 20 minut sam, Marcin w tym czasie osłabł, musiał się zdrzemnąć na 10 minut. Ben kontrolował płynięcie. Zawodnicy wpłynęli na wielkie rozlewiska Jukonu. Track przygotowany przez kolegę – Marcina, kartografa był bardzo dokładny. Lecz nawigowanie okazało się znacznie trudniejsze niż na Amazonce. Dlaczego? Ta część Jukonu przypomina wnętrze jamy brzusznej, tysiące kanałów i liczne wysepki. Na Amazonce zaś, jeśli spojrzymy na nią z kosmosu, zarówno kanały jak i wyspy są bardzo duże. Trudno popełnić błąd w nawigacji, kiedy się ma opracowany dokładny track w gps. Po prostu wszystko, co większe jest wyraźniejsze. Tutaj na Jukonie natomiast, wpłynięcie w mały, niewłaściwy kanał kończy się nawet utknięciem i bardzo trudno z niego wydostać się na właściwy tor. Często trzeba płynąć wówczas pod silny nurt 100 metrów, co daje około 15 minut straty. Na początku załoga bazowała na tracku, lecz Ben prosił, aby mu zaufać, znał i czuł rzekę bardzo dobrze. Jukon potrafi zmienić swój pęd i czasem nurt, woda jest mętna, Potrzebny jest taki naturalny instynkt dający przewagę nad rywalami. Ben tę część Jukonu przepłynął dwukrotnie, dlatego obaj postanowili skupić się na traku, zmyśle orientacji i intuicji jednocześnie.

Marcin przyznał, że popełnił jedyny błąd, gdzie zawierzył GPS-owi. Ten wprawdzie poprowadził poprawnie, ale wydłużył trasę o 3 km, a w tym projekcie liczy się czas. Ben irytował się na to i wypomniał, ze trzeba czytać lepiej rzekę.

Mat. pras.

Następnego dnia popłynęli już bardzo poprawnie, natrafili na kolejny zespół kajakowy 10thLifeKayaking z USA, który miał duże problemy w nawigacji. Dzięki temu wyprzedzili ich. Warto dodać, że od początku wyścigu plasowali się na drugiej pozycji i przez większość etapu płynęli burta w burtę z liderem canoe.

„Independent Poland” znaleźli się na 4 pozycji. Ben wyliczał każdą minutę tego wyścigu. Marcin również. Zatrzymywali się raz dziennie na załatwienie czynności fizjologicznych na 2 minuty na brzegu. Gienieczko zaczynał trochę słabnąć. Dużo siły włożył w etap kanadyjski. Dodatkowo miał problemy z żołądkiem. Zatruł się sfermentowanym napojem, wymiotował. Do tego upał od początku wyścigu, codziennie po 27 stopni i ani kropli deszczu. Najgorzej było w południe, kiedy słonce paliło prosto w twarz. Gorący kubek rosołu stawiał na nogi. Ben miał roblemy z ramionami, Marcin daje mu maść rozgrzewającą, ten smaruje swoje barki. Ciągle brakuje im snu, śpią zaledwie po 3 godziny, 50 minut z rana i 50 minut wieczorem zajmuje przygotowanie posiłku, do tego rozbicie obozu. Przed małą osadą Indiańską Beaver, Ben zaczyna bardzo imponować Marcinowi, siada w pozycji klęczącej i zaczyna długie mocne wiosłowania -wiosłuje jakby miał finiszować. „W tym czasie płynęliśmy pod silny wiatr i metrowe fale. Ben, wiosłuj tak z 15 minut, w myślach dodaje Marcin „Kurcze, bracie, jakbyś tak wiosłował na początku, bylibyśmy pierwsi. A może nie mam co narzekać?”- zastanawia się Gienieczko.

Po przepłynięciu 1600 km w ciągu 7 dni i 7 godzin i 30 minut zespół „Independent Poland” dopływa do mety. Zajmując bardzo wysokie drugie miejsce w kategorii canoe, a czwarte w całości. Oficjalna strona wyścigu z wynikami dostępna jest tutaj.

Wyprzedzając 10 zespołów, pokonują miedzy innymi zwycięzcę Yukon River Quest Bart de Zwart oraz angielski zespół, który 2 lata temu w rekordowym czasie przepłynął Atlantyk z Portugali do Wenezueli Mathew Sidney Bennett Oliver Bailey. Organizatorzy po analizie naliczyli wielu zespołom kary czasowe (2 H), zespołowi Marcina również, za to, że ten próbował się skontaktować telefoniczne z organizatorem pytając czy dalsze płynięcie przez pożar jest bezpieczne. Kontaktowanie przez telefon satelitarny było zabronione, chyba że w nagłych przypadkach – tylko z organizatorami. Jednak nie wpłynęło to na ich pozycję, gdyż mieli wystarczającą ilość czasu przewagi nad innymi zespołami. Organizatorzy oficjalnie pogratulowali zespołowi zawziętości i dobrego wyniku.

Był to znaczący sukces w canoeingu, gdyż w ciągu jednego miesiąca zrealizowałem dwa wyścigi dwuosobową łódką zarówno solo i w tandemie. Jako kapitan zespołu Independent Poland czułem dużą radość. Dla mnie to było ukoronowanie. Tym samym zakończyłem oficjalnie pływanie na canoe. Jeżeli kiedykolwiek wrócę na canoe, to rekreacyjnie, aby przepłynąć z Whitehorse do Dawson ze swoimi chłopcami. Był to też pierwszy taki sukces w historii polskiego canoe, ale i również Europy, że człowiek zrobił taki podwójny projekt. Jednocześnie tym wyścigiem obronił wszystko, co było mu zarzucane. Być może nadal zdarzą się osoby, które interpretują to inaczej, ale na opinie innych ludzi nie mamy wpływu. Wiem, na co mnie stać, czego potrafię dokonać i jak się w to angażować – opowiada Marcin.

Co dalej?

Wracam do projektu „Droga na Biegun”, gdzie moim celem jest trawers Antarktydy przez Biegun Południowy – samotnie. Nim to się stanie, muszę dokonać podwójnego trawersu Grenlandii w przyszłym roku. Czy będzie to możliwe? Wszystko zależy od mojej żony, czy mi na to pozwoli. Wszak rodzina jest najważniejsza, nie chcę aby moje męskie sportowe ambicje stały jedynie na pierwszym miejscu – podsumowuje Marcin.


Czytaj również:

Trwa Wczytywanie...