Grimes nareszcie w Polsce! Mac DeMarco i Kurt Vile z zespołem, czyli czołówka najaktualniejszej gitarowej alternatywy rozbudowuje line-up Alter Stage. Opener wzbogaca się o kolejnych artystów.
Grimes
Losy najnowszego albumu Grimes mniej więcej półtora roku temu malowały się raczej w czarnych barwach. W emocjonalnym wywiadzie artystka poinformowała, że zrezygnowała z całego nagranego materiału i zaczyna pracę od nowa. Rok później otrzymaliśmy album „Art Angels”. Trudno oceniać, czy decyzja o skasowaniu pierwotnej wersji płyty była słuszna, ale z pewnością w listopadzie otrzymaliśmy jeden z najważniejszych albumów 2015 roku, oryginalny, oczekiwany i co najważniejsze potwierdzający, że Grimes to artystka niestandardowa, być może najciekawsza postać współczesnego popu.
Claire Boucher – to prawdziwe imię i nazwisko Grimes – rozpoczęła swoją karierę muzyczną w 2010 wydając kasetę „Geidi Primes” w niszowej, ale znaczącej wytwórni Arbutus. Chwilę później ukazała się eksperymentalna „Halfaxa” i o Grimes stało się głośno w muzycznym świecie. Jednak decydująca była premiera albumu „Genesis” i wsparcie opiniotwórczych blogów, które odkryły w Grimes postać, która złamie wszelkie reguły rządzące popem. Sukces „Genesis” oraz singla „Oblivion” (warto dodać, że Grimes go szczerze nie znośni) uwydatnił się pod sam koniec 2012 roku, kiedy Grimes zaczęła pojawiać się na topie singlowych i albumowych podsumowań. Co ciekawe, „Oblivion” zostało uznane przez portal Pitchfork najlepszym utworem dekady, licząc do sierpnia 2014. Gdyby dziś tworzyć podobne podsumowanie, jesteśmy przekonani, że utwory z wydanego w 2015 roku albumu „Art Angels” również znalazłby się w pierwszej setce podsumowania.
„Art Angels” stał się dla Grimes pewnego rodzaju testem. Czy ukochana i rozpieszczana przez środowisko i fanów, ale mimo wszystko niszowa artystka, u której utwory zaczęła zamawiać sama Rihanna, poradzi sobie z presją? Poradziła sobie doskonale. Jej czwarty album to szaleństwo i pomysłowość, melancholia i taneczność zamknięte w logiczną całość. „Art Angels” zostało płytą roku w NME ale najlepszą recenzję wystawił albumowi Consequence Of Sound – „Czysta Grimes – performatywna, maksymalistyczna, zabawna i jadąca szeroko” - niejako definiując jej styl.
Grimes, która jeszcze jako Claire Boucher, przez jedenaście lat trenowała balet, studiowała neurobiologię, sama projektuje swoje okładki, reżyseruje klipy. Jest weganką. W Polsce wystąpi po raz pierwszy. Jej planowany kilka lat temu koncert, odwołano.
Mac DeMarco
Gdyby nie istniał, trzeba by było go wymyślić. Mac DeMarco, 26-letni Kanadyjczyk konsekwentnie spuszcza powietrze z balona z napisem ‘indie-pop’ i robi to w uroczy sposób. Jego oficjalny fan-club prowadzi mama, po opłaceniu składki można m.in. liczyć na „klubowy” pierścień lub prywatne życzenia urodzinowe od Maca. Co jeszcze? Premierowe odsłuchy płyt urządza w czasie BBQ, samemu przerzucając żeberka na grillu. Bez problemu podaje swój adres domowy i zaprasza fanów na kawę. I dlatego jest przez nich uwielbiany. Dowody? W ubiegłym roku, podczas jego popołudniowego koncertu na festiwalu Primavera bawił się tłum porównywalny z występami headlinerów. Z kolei kilka miesięcy temu, ktoś podczas internetowej aukcji kupił używane buty DeMarco za 21 tysięcy dolarów! To suma, za którą spokojnie można nagrać album, bez wsparcia dużej wytwórni, ale artysta przeznaczył tę kwotę na cele charytatywne.
Skoro o albumach mowa, DeMarco ma na koncie dwa longplay-e i dwa mini-albumy, wszystkie charakteryzujące się ogromnym, naturalnym luzem, przez co muzyka Maca dorobiła się określenia „próżniaczy rock”. Sam DeMarco woli określać ten gatunek „jizz jazz”. Mniejsza o etykietki, każdy z albumów Maca Demarco to świetna porcja jangle popu (kłaniają się lata 60-te), psychodelii i poczucia humoru. W zdwojonej dawce otrzymacie to na koncercie Maca DeMarco podczas Open’era.
Kurt Vile & The Violators
Blisko dekadę temu Kurt Vile był gitarzystą i współzałożycielem The War On Drugs, obecnie jednego z najważniejszych zespołów tzw. klasycznego, gitarowego amerykańskiego grania. Czegoś, co mieszkańcy tych 10 milionów kilometrów kwadratowych mają w swoim DNA. Po nagraniu debiutu i pierwszej trasie koncertowej zdecydował się odejść z zespołu i skupić się na solowych działaniach, czego efektem jest pokaźna dyskografia – 6 solowych płyt i drugie tyle mini-albumów. Tym samym Kurt Vile jest jednym z najpłodniejszych współczesnych artystów, przynajmniej na scenie gitarowej. Realizowana przez niego wizja indie-rockowego singer-songwritingu, pielęgnująca dokonania takich wykonawców jak Bruce Springsteen czy Neil Young to coś, czego bardzo potrzebujemy w czasach, kiedy to co „cyfrowe” ma z góry ustaloną, lepszą pozycję. Vile to tradycjonalista, który swoją historię z muzyką zaczął od banjo. To był jego pierwszy instrument strunowy i starał się na nim grać, jak na prawdziwej gitarze. Dziś Vile to wręcz wirtuoz gitary, choć słowo wirtuoz nijak do niego nie pasuje.
Przełomowym momentem w karierze Vile’a było podpisanie kontraktu z Matador Records i wydanie trzeciego albumu, zatytułowanego „Childish Prodigy”. Od tego momentu kariera Kurta Vile’a nabrała rozpędu, a każde kolejne wydawnictwo przyjmowano z większym zaciekawieniem. W 2013 roku ukazał się album „Wakin on a Pretty Daze”, okrzyknięty rewelacją i będący jedną z najważniejszych rockowych płyt 2013 roku. Vile, który wystąpi w Polsce po raz pierwszy, przyjedzie na Open’era ze swoją najnowszą płytą „b’lieve i’m going down”.